Jeszcze trzydzieści lat temu pokazywano mi dom, gdzie opisane wydarzenia miały mieć miejsce… Stary był, całkiem pochylony ku ziemi, dotykając przy jednej ścianie strzechą zarośniętego pokrzywami, lebiodą i bylicą podwórka. Komin przechylił się całkiem na bok, grożąc w każdej chwili zawaleniem. Drzwi skrzywiły się i chyba już nikogo nie wpuściłyby do środka. Małe okienka, jak niewidzące oczy staruszka, pusto patrzyły w przestrzeń. Tylko solidny próg i dwa kamienne schodki pozostały nienaruszone, jakby jeszcze czekały, że ktoś na nich przysiądzie. Ogromny krzak bzu rozsiewał słodki zapach kwiatów w przedwieczornej, majowej ciszy. Gdzieś z daleka zaryczała krowa. Przysiadłam, pamiętam, na tym progu aby posłuchać opowieści o Wężu na Zagorzyńcu.
Dawno temu, a może i nie tak dawno, w domu tym mieszkał gospodarz. Ani biedny, ani bogaty, ot średni. Nie przelewało mu się, ale też i głodu nie cierpiał. Pracował od świtu do zmierzchu, jak każdy we wsi, aby tę miskę strawy i kromkę chleba mieć co dnia dla rodziny, przyodziewek na grzbiet i naftę do lampy, a i sól na przyprawę. Żona go młodo odumarła zostawiając może dwuletnie, a może i młodsze dziecko – sierotkę. Chłop nie szukał jednak nowej żony, a macochy dla córeczki. Przynajął za to dziewczynę, coby zajęła się dzieckiem, a w gospodarstwie wzięła na siebie kobiece zajęcia. Dziewczyna była pracowita, o dziecko dbała, chętnie szła do każdej roboty. Kiedy z gospodarzem wychodzili do roboty, sadzała dziecko na klepisku izby albo jak pogoda pozwalała, na progu chałpy, dawała małej miskę z kaszą i mlekiem, żeby dziecko jak zgłodnieje, w każdej chwili miało co jeść. Siadało sobie więc z wielką łyżką drewnianą w rączce nad miską i pomału pojadało kaszę z mlekiem albo zacierkę z kluskami. I każdego dnia przypełzał do niego wąż i cienkim językiem chłeptał mleko z miski. Nic na to nie mówiła dziewczyna, nie odpędzała stworzenia, sama dolewając czasem nawet więcej mleka, żeby i dla dziecka i dla węża starczyło. Niekiedy dziecko złościło się na węża za podjadanie mleka i bijąc go po głowie łyżką wołało – „Jedźzie wszystko, bobśko, a nie siamo mlyćko!" albo – „Nie siamo mlyćko ino z cićmieniem!" – co miało oznaczać, że wąż w takich samych proporcjach winien spożyć mleko jak i kaszę czy kluski, a nie wypijać lepsze a resztę zostawiać małej. Nic on jednak sobie z tego nie robił i co dnia regularnie przychodził, a raczej przypełzał na posiłek.
I zdarzyło się, że któregoś roku, wydawała się za mąż dziewczyna co służyła u gospodarza. Kiedy ubierali ją do ślubu, ktoś zapukał do komory, że panna młoda ma dziwnego gościa, który prosi żeby wyszła. Zdziwiona dziewczyna z rozplecionymi włosami wyszła do progu, a tu na podwórku wąż w koronie z diamentów i prosi ludzkim głosem, żeby sobie tę koronę jako prezent ślubny wzięła za jej szlachetne serce. Pokłoniła się dziwnemu gościowi. Przyjęła prezent, a króla wężów, bo on to był we własnej osobie, zaprosiła na wesele. Darzyło jej się też w życiu wszystko. Rychło została bogatą gospodynią i nigdy biedy nie zaznała. Radość i szczęście też jej nie opuszczały.
Tak kończy się głogoczowska opowieść.
Taka sama jednak historia zdarzyła się w bawarskiej wsi, ale miała ona swój dalszy ciąg. Otóż, kiedy dorosła córka gospodarza to i ona wychodziła za mąż. I jej wąż podarował jeszcze piękniejszą i jeszcze bogatszą koronę. Jednak ten prezent nie przyniósł szczęścia… Chytry i skąpy mąż gospodarskiej córki uznał, że wąż może przynieść jeszcze inne dary. Wkrótce rzeczywiście przybył, ale przyprowadził ze sobą trzy małe węże głodne i skomlące. Wiedziała młoda gospodyni, że należy dać im miskę mleka, ale jak im wystawiła to mąż zganił ją za to surowo. Miskę zabrał – żeby „żmijowy pomiot” u niego się nie żywił… Odeszły więc głodne. Prosiła potem młoda gospodyni węża, żeby wrócił, ale wąż to dumne stworzenie, którym nie wolno pogardzać. Więcej nie wrócił. Od tamtej pory opuściło szczęście i dostatek dom gospodarskiej córki. I kiedy w gospodarstwie służącej działo się coraz lepiej, szczęście i dostatek pomnażały się, choroba i bieda zagościły w domu córki gospodarza. Przez skąpstwo i złość jej męża gospodarstwo zaczęło podupadać, a w końcu zostało rozsprzedane. 1
Kiedy ostatnio szłam przez Zagorzyniec, patrząc gdzie jeszcze niedawno kwitły wielkie i zamożne gospodarki, naszła mnie myśl – czy tylko bawarska opowieść tak się kończy?...
E.D.
1 Allgauer Sagen – H. Endros, A. Weitnauer. Franz Brack Verlag, Altusried