Nie ma już na Piłogrzbiecie małej chałpki, co stała wśród starych jabłoni przy granicy z Kobylicą. Pewnie sama się zawaliła, a może nowy właściciel ją rozebrał. Było to zresztą dawno temu i nikt nie umiałby pokazać, gdzie dokładnie stała. Zresztą nie jest to takie najważniejsze.
Otóż w tej chałpinie mieszkał ubogi gospodarz – wdowiec z córką. Pracowali od świtu do nocy na małym, może dwumorgowym, spłachetku pola. Byle ziemniaków nasadzić, zboża dla kilku kurek zebrać, żeby jajka na sól i naftę sprzedać. Ale i często na to nie wystarczało. Na przednówku nie raz się im zdarzało gotować lebiodę albo młode pokrzywy. Wstyd im było kozę kupić, to jak mogli, starą i chudą krowę nawet krązaną słomą i korą podkarmiali!… Byle ino wstydu nie było, że już całkiem na dziady zeszli. Chłopina był pracowity, do sąsiadów do każdej prawie roboty się najmował. Przecież jednak i tej roboty za dużo nie było, bo każdy sam swoją gospodarkę obrobił, albo już parobka miał na stałe. Zapłacić za orkę koniem nie miał czym, toteż nieraz kilka dni gospodarzowi odrabiał. Bieda była i tyle!
Jak to w takich razach bywa życzliwe sąsiadki i kumoszki zawsze przyczynę takiego stanu znajdą, a dobrej rady nie szczędzą.
- Ożenilibyście się kumie, toby baba jakie wiano wniesła. Babskie roboty porządnie zrobiła, a i wam by wygoda była – śmiały się domyślnie.
- Co to dzieucha na gospodarce poradzi albo się na tym rozumie! Nawet porządnie krowy nie podoi. – Tak jakby tę krowę nawet było po co doić, kiedy nigdy nawet kwarty mleka nie dała…
No ale radziły i nawet odpowiednią kandydatkę znalazły, takoż wdowę z córką w wieku sieroty. W sam raz. Nie minął i miesiąc jak w w chałpce pojawiła się gospodyni i zaraz nowe porządki wprowadziła. Sierotę z izby do sieni przeniesła, że to niby mało miejsca, a jej córka chorowita i musi spać przy kominie. Ona sama z córką porządkami w domu się zajmą, a ojciec z sierotą w polu robią i do lasu po ściółkę i suchary niech chodzą. Już jesień się zbliża i na zimę pol i ogacenie potrzebne. Izba przecie była jedna, statków niewiele, toteż za dużo roboty nie miały. Jak pranie przyszło robić, to sierota wody ze stawku nanosić musiała i drzewa do palenia. Ale i tak macocha ojcu przedkładała jak to jego dzieucha nierób i nicpotem i żadnego pożytku w chałpie z niej nie ma. A już szczególnie jak zima przyjdzie i roboty w polu nie będzie, to tylko gęba do miski.
Umyśliła bowiem macocha sierotę we świat wygnać!
Tak przekonywała męża, tak doskwierała sierocie, że w końcu ojciec, chociaż serce go kłuło, zgodził się, żeby córka poszła służby szukać. Pierwsze przymrozki posiwiły trawy, jak jednym rankiem, owinięta starą, kraciastą chustą po matce nieboszczce, z malutkim węzełkiem wyszła boso sierota z rodzinnej chałpki. Smutno się jeszcze obejrzała na ojcowską strzechę, przeżegnała na drogę i w świat poszła.
Sama nie wiedziała dokąd się udać, wiec szła jak ją droga prowadziła i sił w chudych nożynach starczyło. Szła i szła… Nie miała śmiałości o służbę pytać, nawet nie wiedziała co miałaby powiedzieć i do jakiej roboty się najmować. Minęła Krzywaczkę i Sułkowice, ale i tu nigdzie nie wstąpiła. Suchego chleba z zawiniątka pojadła, jabłkiem przegryzła. Ku wieczorowi się już miało, zaszła chyba za Harbutowice. Słonko chyliło się ku zachodowi. „Przecie nocy w polu nie prześpię” – pomyślała i w końcu postanowiła zebrać się na odwagę. Na końcu wsi, dość daleko pod lasem stał mały domek. Z komina się kurzyło. „Może tu?” Podeszła i zapukała w solidne, dębowe drzwi do sieni. Po dłuższej chwili stuknęła zasuwa i siwa głowa dziadka wychyliła się zza wrót.
- Kto tam? – padło pytanie.
- Niech będzie pochwalony… - drżącym głosem odezwała się dziewczyna.
Drzwi otwarły się na cały syrz i stanął w nich niewysoki, siwy dziadek w lnianej koszuli.
- Na wieki wieków! – odpowiedział.
- A czego ty dziewczyno tu szukasz? – zapytał zdumiony.
- Służby - prawie wyszeptała spuszczając wzrok.
Starzec zastanowił się chwilę.
- Służby mówisz. A to się i dobrze składa, bo mi akurat teraz pomoc potrzebna. Wpuścił sierotę do środka. Domek był nieduży, ale schludnie i czysto utrzymany. Izba jedna i komórka, nieduża sień. W komórce stały dwie skrzynie, jedna bogato okuta, pięknie pomalowana, druga niewielka i skromna.
- Tu będziesz spała – wskazał dziewczynie posłanie w kącie komory. - Ja na rok muszę we świat iść, a ty się tu moim gospodarstwem zajmiesz. Niewiele tego, bo jak widzisz, chałpa nieduża. Ale sprzątnąć trzeba, na kominie zapalić. No i o psa i kota staranie mieć! – pokazał na dwa zwierzaki, które krok w krok za nim chodziły uważnie na dziewczynę popatrując. Pokazał dziadek zapasy kaszy, mąki, słoniny i soli, nafty do lampy, drwa narąbane pod okapem i jak do studni trafić. Gotowy grosz na zimową przyodziewę dla dziewczyny zostawił i jakby co pilnie potrzebowała kupić, zostawił i w świat poszedł. Obiecał, że jak za rok wróci, to się z zasługami policzą. Trudno było na początku sierocie we wszystkim się rozeznać, że to nigdy sama o niczym nie stanowiła, że zaś jednak pracowita była i staranna, to i niedługo wszystko ułożyła, jak i kiedy robić żeby było dobrze. Izbę zamiotła, wody i drew naniosła, na kominie napaliła, strawy dla siebie, głównie psa i kota, nawarzyła. I tak dzień za dniem mijały. Spadł śnieg, potem odwilże przyszły i nastała wiosna. Dziewczyna nasadziła w małym ogrodzie ziół i kwiatów przeróżnych, co je z lasu albo od sąsiadów przyniosła, że niedługo cały domek tonął w zieleni, a kwieciu przeróżnym. A pies i kot biegali radośni za sierotą swawoląc, a podskakując.
Kiedy nastała jesień, wraz z pierwszym przymrozkiem wrócił dziadek ze świata. Z zadowoleniem pokręcił głową.
- Widzę, że się dobrze sprawiłaś. Koniec twojej u mnie służby i czas zasługi wypłacić. Widzisz te dwie skrzynki w komorze, tedy wybierz sobie jedną.
Dziewczyna bez wahania wskazała szarą i skromną, bo za cóż tu zasługi, skoro cały rok miała dach nad głową, pożywienia dosyć, a roboty niewiele?...
Dziadek skrzynkę na wózek włożył, pies się z przodu zaprzęgnął, a kot z tyłu do pchania się bierze.
- Jedź z Bogiem! – pchnął wózek do przodu. Ruszyli. Dziwnie to wyglądało, jak pies ciągnął, a kot pchał, między sobą zaś gwarzyli:
- Z przodu brzęk, z tyłu brzęk, samo złoto się tu wiezie!
- Z tyłu brzęk, z przodu brzęk…
I tak przed wieczorem dojechali do Głogoczowa na Piłogrzbiet. Wyszły przed chałpę macocha z córką.
- He! Wróciłaś i taką ino skrzynkę wysłużyłaś za cały rok? – popatrzyły z pogardą.
- A te darmozjady to też twoje zasługi? – buchnęły śmiechem tupiąc na psa i kota. Sierota pożegnała się ze zwierzakami głaszcząc je po kudłatych łbach. Śmiech i drwina minęły jednak macosze i jej córce, kiedy w izbie otwarli skrzynkę. A tu złoto, pieniądze, korale i pierścionki z drogimi kamieniami! Tyle tego, a tak się mieni, że prawie oczy oślepia. Może by i sierocie zabrały te skarby, ale ojciec na to już nie pozwolił. Zamknęły się w komorze i długo coś radziły.
Następnego ranka macocha oznajmiła, że teraz jej córka pójdzie na służbę, bo tak będzie sprawiedliwie. Dokładnie wypytała o wszystko pasierbicę i solidnie wyposażoną w ciepłe odzienie, zapas strawy a i pieniądz, wyprawiła córkę z domu. Opisała sierota dokładnie jak do domku dziadka trafić. Wszystko było jak powiedziała, toteż i nad wieczorem stanęła córka macochy przed drzwiami domku na skraju Harbutowic pod lasem. Tak samo została przyjęta do służby, obwiązki takie same dostawszy. Dziadek zaś we świat się udał obiecując wrócić za rok i zasługi wypłacić. Domyślała się córka macochy, że jedna ze skrzynek w komorze będzie dla niej, co i rusz więc na nie sobie poglądała, a cieszyła oczy tą dużą, pięknie okutą i malowaną. Pewna, że za rok taką każe sobie jako zasługi oddać! Tyle, że do pracy jakoś woli nie miała… Izba tygodniami niezamieciona, statki niezmyte, pies i kot głodni chodzili, bo im jedynie resztki niedojedzone na pole wyrzucała. Nie raz, nawet i w tęgim mrozie, obaj tam skuleni spali! Na wiosnę nawet nie oplewiła w ogrodzie tego, co przez sierotę rok wcześniej zasadzone rosło, pokrzywy więc i lebioda panoszyć się zaczęły.
Przyszła jesień. Dziadek ze świata wrócił, witany przez smutnego psa i kota.
- Twoja służba u mnie się skończyła. Za zasługi wybierz sobie jedną skrzynkę, co w komorze stoi.
Bez wahania wybrała już od dawna upatrywaną, a dziadek włożył ją na wózek psa i kota przynaglając do odwiezienia jej do Głogoczowa. Ruszyli pomału. Nie słyszała, jak między sobą gwarzyli:
- Z tyłu brzęk, z przodu brzęk, samo zło się tu wiezie!
- Z przodu brzęk, z tyłu brzęk…
I tak nad wieczorem dotarli na Piłogrzbiet. Już z daleka zobaczyła macocha powracającą córkę i wybiegła na jej powitanie. Odegnała psa i kota i obie dopchały wózek ze skrzynią do chałpy. Przejęte wniosły ciężką skrzynię do izby, ciesząc się ile to skarbów w środku być musi! Jakież jednak było ich zdumienie i przerażenie, kiedy po podniesieniu wieka nie złoto i klejnoty się ukazały, ale robactwo czarne i obrzydliwe i żmije, a inne jadowite gady i węże! Zaraz też ze skrzyni wypełzły i na macochę i jej córkę się rzuciły pożerając obie! Niedługo potem wyszła za mąż sierota i odeszła z Piłogrzbietu zabierając do siebie starego już i schorowanego ojca.
E.D.