Wiele osób dobrze jeszcze pamięta stary młyn stojący nad rzeką przy drodze na Piesakach. Młyn ten spłonął w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Otóż, dawno, dawno temu, w tym młynie mieszkał bogaty młynarz z żoną i córką Maryną słynącą z urody na całą okolicę. Nie tylko jednak uroda dziewczyny była jej walorem, ale także pracowitość, dzielność i odwaga godne nie byle mężczyzny! Zdarzyło się oto razu jednego, że młynarz z żoną pojechali na wezwanie umierającego krewnego, a że było daleko - na kilka dni. Młyn i dom pod opieką Maryny zostawili. Wszystko szło dobrze, bo jak powiedziano Maryna zaradną była gospodynią. Aż tu jednej nocy zbóje do młyna się włamali! Słuchy o młynarzowych bogactwach daleko się rozchodziły… Wyłamali drzwi do sieni, jedni do piwnicy skoczyli, inni w izbach zaczęli plądrować. Maryna zdążyła na strych skoczyć, drabinę za sobą wciągnęła. Wzięła do ręki siekierkę, co ją młynarczyk zapomniał, jak dach poprawiał i czeka… Może by i zbóje odeszli, ale że nic wiele nie znaleźli, to postanowili jeszcze strych przetrząsnąć. Chwycił jeden drabinę, do wyjścia na strych przystawił i wchodzi. Wychyla kudłaty łeb przez drzwiczki, a tu go dziewczyna siekierą wali! Jęknął tylko, krwią się zalał i z drabiny spadł. Potem tak drugi i trzeci. Wreszcie herszt sam postanowił wyjść na górę, któż tak odpór daje? Nie wystawił jednak głowy jak jego kamraci, lecz tyle tylko, żeby przeciwnika zobaczyć. Cięła Maryna siekierką, ale jedynie w czoło trafiła krwawą ranę czyniąc. Chwycił zbój rękawicę i do czoła przytknął. Z zalaną krwią twarzą zszedł na dół i na kamratów do odwrotu zagwizdał, trzy trupy kompanów we młynie zostawiając. Rychło rozniosła się wieść o dzielności młynarzówny, jak to ojcowskiego dobytku broniła i obroniła!
Miesiące szły jedne za drugimi, minęła jesień i zima. Przyszła wiosna i swaty do Maryny zajechały! Bogata kareta w kare konie zaprzężona, stangret na czarno ubrany. Narzeczony przystojny i z fasonem się prezentował. Szlachcic jakiś pewnie albo baron. O rękę Maryny pięknie poprosił przed rodzicami klękając. - Z daleka jestem, ale wieść o urodzie i pracowitości waszej córki aż tam mnie doszła. A, że żony szukam to i do was przyjechałem. Co do urody panny, nic nie przesadzone! Co do pracowitości, sam się przekonam jeśli mi ją za żonę dacie.
Żal się zrobiło rodzicom córkę z domu oddać, ale taki już dziewczyński los, że jej trzeba za mąż, na swoje, a rodziców zostawić. Dziewczynie też kawaler się spodobał, bo postawny był i piękne prezentował maniery.… Jedno tylko dziwiło i jakiś niepokój wprowadzało, a to, że kawaler nigdy nie zdejmował kapelusza. Nikt nie śmiał pytać – dlaczego.
Wesele się odbyło wielkie. Rodzice przebogatą wyprawę córce dali, przyodziewę, wstęgi, płótna, nici, a takoż kaszę, mąkę i statki wszelakie na wóz pakując. Pożegnała się Maryna z rodzicami, z płaczem na wóz siadła, bo się jej młyna żal zrobiło i jakieś dziwne przeczucie sercem zatargało… Ruszyły wozy. Jadą i jadą. Mijają pola rozległe, łąki, wsie, przez mosty na rzekach przejeżdżają.
- A daleko to jeszcze te twoje siedziby? – pyta Maryna męża.
- Zobaczysz - krótko skwitował.
Coraz większy niepokój ogarniał dziewczynę. „Przecież ja do domu nie trafię z powrotem” – myślała z przestrachem. Trzeba by jakoś drogę sobie oznaczyć. Rozpruła jeden worek z kaszą, potem drugi, tak i mąkę wysypała i nici rozpuściła. Wjechali w wielki las.
- Tu moja dziedzina, a tam nasz dom! – zaśmiał się szyderczo pan młody i na ponure, z kamieni polnych zestawione, chałpisko pokazał.
- Poznajesz mnie? – ku żonie się nachylił i kapelusz zdjął z głowy. Poznała Maryna zbója co młyn napadł i któremu siekierką czoło prawie rozpłatała. Rozeznała szramę na czole i pojęła dlaczego nigdy kapelusza nie zdejmował!
- Teraz ty jesteś w mojej mocy i odwdzięczę ci się żono za to znamię na czole!
Zamknął Marynę w izbie, a ślepej babce, która tam siedziała, kazał dziewczyny pilnować i za rękę trzymać.
- Jeszcze jedną sprawę muszę załatwić. Rozmówimy się, żono, jak wrócę - warknął złowrogo.
Co teraz począć i jak ratunku szukać?! Drzwi solidne i na klucz z pola przez zbója zamknięte. Okno tylko nieduże, ale zmieścić się można.
- Puśćcie mnie, babko, na pole, bo za swoją potrzebą muszę! Chwyćcie mnie za warkocz, ja tylko za okno wyskoczę i zaraz wrócę – Maryna warkocz miała długi i piękny. Zgodziła się babka, dziewczynę za warkocz chwyciła. Wyskoczyła Maryna przez okno, warkocz nożyczkami, co jej zostały jak worki z mąką rozcinała, ucięła! W las uciekła. Wrócił zbój do domu, babki o Marynę pyta, a ta nic nie wie, warkocz w ręce ściska…
- Znajdę cię, żono! – na kamratów zagwizdał, na konia skoczył. Ruszyli las przeczesywać, bo przecież nie mogła daleko uciec. Ile sił, tyle szła Maryna z niepokojem się za siebie oglądając. Ale pogoń sprawniejsza, na koniach! Widzi dziewczyna, że ścigającym nie ucieknie! Nim ją jednak dojrzeli, wsunęła się pod kupę gałęzi, co je drwale zostawili. Goniący przejechali obok, uciekinierkę minęli! Kiedy odgłosy pogoni umilkły, trafiła na grupę drwali, co w lesie mieli zatrudnienie. Opowiedziała swoją historię.
- Oj chodzą słuchy tu w okolicy o tym zbóju! Szczęście wielkie miałaś dziewczyno, żeś z jego mocy uszła!
Dali jej jedzenia na drogę, do granicy lasu odprowadzili.
- Tu już jesteś bezpieczna. Tam wsie i ludzie. Pomału do młyna trafisz.
- Trafię. Bóg wam zapłać za wszystko. A tu moje nici, com je rozpuściła…- uśmiechnęła się Maryna na pożegnanie drwalom.
Szczęśliwie wróciła do młyna. Potem, potem doszły wieści, że groźnego zbója, rabusia schwytano i za jego sprawki na rynku w Oświęcimiu powieszono.
E.D.