Maciek ze Szwabów

2014-01-02 16:22
3 minuty czytania

Pobożnych ludzi Na Szwabach nigdy nie brakowało jak Głogoczów Głogoczowem. Żaden gospodarz dnia nie rozpoczął bez nabożnego pacierza, w południe wszyscy przystawali, nawet w czasie najgorętszych robót, aby na dźwięk dzwonów odmówić Anioł Pański. Nikt nie przeszedł obok pracujących w polu by nie wyrzec „Szczęść Boże”, a nikt też do chałpy swojej czy sąsiadowej nie wszedł bez „Pochwalony Jezus Chrystus”, ani jej nie opuścił bez „Zostańcie z Bogiem”. W każdą niedzielę i święto tłumnie zdążali do, bądź co bądź, odległego kościoła. Po bożemu i godnie żyli szwabiańscy gospodarze, gospodynie, parobcy, dziewczyny i służba. A już najlepszym z nich był Maciek, któren, prócz zmazanego chrztem świętym pierworodnego, żadnego grzechu nie miał. Dobry i pracowity nad wyraz był to chłopak, każdemu pomocny, Boga chwalił, o modlitwie i poście nigdy nie zapominał. Toteż kiedy w niedzielę szedł do kościoła, a jak wiadomo chcąc ze Szwabów dostać się do wsi trzeba przejść rzekę Głogoczówkę, wcale nie musiał korzystać z wąskiego mostu, czy ławy na rzece. Bo wiedzieć trzeba, że w czasie, kiedy rzecz ta się dzieje, nie było jeszcze solidnych mostów na rzece, jeden most był, a ino wąskie kładki i ławy. Toteż jak więcej ludzi na raz się spieszyło i niektórzy zaś wozami konnymi, to ścisk się robił i tumult, że niejednego nawet i do wody zepchnęli. Maciek zaś za swoją bezgrzeszność nagrodę taką odbierał, że mógł po wodzie przechodzić ledwie co podeszwy mocząc.

Nie raz więc w niedzielę później wyszedłszy, wcześniej niż inni był na mszy, bo koło ławy, na której ludzie się cisnęli przynaglani ostrym głosem sygnaturki, przechodził obok lekko się tylko uśmiechając. Przyszedłszy tedy wcześniej do kościoła, wygodne miejsce na stopniu bocznego ołtarza sobie znajdywał i spokojnym spojrzeniem ogarniał powoli wypełniające się wnętrze. A tu baby pchają się do ławek jedna przed drugą, zamiatając obfitymi spódnicami, a tu chłopy cisną się pod chórem, że niejednemu już żebra chroboczą. Bo wiedzieć trzeba, że w głogoczowskim kościele nie godzi się chłopu przekroczyć granicy chóru i wszyscy winni się pomieścić nie dalej, jak do kropielnicy. To zaś dzieci się poszturchują, szepczą coś i chichoczą, nie baczne nawet na surowe spojrzenia kościelnego, który miast szaty liturgiczne dobrodziejowi do mszy szykować, co i raz na kościół wygląda, a i na kazalnicę się, nie wiadomo po co, wspina. Organista zaś ziewał przeciągle. Wszystko to widział Maciek, ale nie on jeden…

Kiedy zagrały organy, a naród podniósł się i zaśpiewał pieśń pobożną na wejście, skupił się Maciek na modlitwie, na ołtarze już tylko patrząc. Tu figury aniołów, a tu na obrazie święta Barbara kielich swój trzyma, ale co to?! Z samego boku bielusieńki jak obłok anioł ze skrzydłami siedzi na ołtarzu. W lewej ręce pergamin maleńki trzyma, a w prawej pióro gęsie. Widać coś zapisać powinien, ale chyba nijak nie ma co, bo smutno patrzy, po ludziach się rozgląda. Zaciekawił się Maciek i na drugi ołtarz spojrzał, a tu takoż między anielskimi figurami obraz świętej Katarzyny. I co widzi! U samej góry siedzi czarne diablisko, kosmate i usmolone! Rożyska między skudłaconymi włosiskami, a ogon w dół się mu zwiesza. W łapskach wielką wołową skórę trzyma, na której coś cięgiem czarnym rysikiem zapisuje. Widać co sporo mu się tego nazbierało, bo skóra już prawie cała zapełniona. Wszystko zaraz Maciek pojął. Otóż anioł i diabeł tak się tu przysiedli, aby dobre i złe uczynki ludzkie zapisać. Prawdziwie pobożnych, dobrych od faryzeuszów oddzielić. Tych, co przyszli, szczerze Boga chwalić od tych, co ino dla ludzkiego oka, a pokazania się są w kościele, pychy swojej, a zarozumiałości i złości nie wyzbywszy! Temu to na aniołowym pergaminie nieliczne ino imiona wpisane, a na diabliskowej skórze już miejsca prawie brakuje! No i rzeczywiście. Zapisał diabeł jeszcze kogosik, miejsca na skórze nie ma, a do końca mszy daleko. Patrzy Maciek, a tu diabeł za rozciąganie skóry się bierze. Rysik na framugę obrazu odłożył. Ciągnie ci zawzięcie i ciągnie. Skóra twarda to i nie idzie łatwo, ale diabeł za wygraną nie daje. Z całej siły się napiął i jak nie pociągnie! Skóra ustąpiła rozciągając się ździebko, ale diabłu łapa się omskła i jak nie walnie łbem w filarek ołtarza, że aż echo poszło. Jak nie buchnie Maciek śmiechem! Oj Maćku, Maćku nie godzi się w podniesienie śmiać w kościele! Popatrzył diabeł, popatrzył, bolące miejsce łapskiem potarł i Maćka na rozciągniętym kawałku skóry zapisał.

Wyszli po mszy ludzie z kościoła. Wyszedł i Maciek. Idzie każdy w swoją stronę, a szwabianie znowu na wąski most się cisną, inni na ławę. Maciek, jak to zwykle robił, tak i teraz chce tłok ominąć. Wchodzi do rzeki pewny, że suchą nogą po wodzie przejdzie, a tu się mu nogi zapadają, buty zamokły! Ani kroku dalej, bo głębia coraz większa. Spuścił głowę Maciek, zawstydzony wrócił się i na sam koniec ludzkiego rzędu do mostu się ustawił… Od tamtej niedzieli nigdy już przez rzekę po wodzie nie przechodził – zapisany przez diabła za śmiech w kościele, mszy świętej nieposzanowanie.

E.D.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Głogoczów Edukacja i kultura Teksty Legendy
Ustawienia dostępności
Wysokość linii
Odległość między literami
Wyłącz animacje
Przewodnik czytania
Czytnik
Wyłącz obrazki
Skup się na zawartości
Większy kursor
Skróty klawiszowe