„Pozdrawiam Ciebie przez gałązkę wiśni,
Bo moje serduszko wciąż o Tobie myśli!”
Salka nosiła na sercu list, który dostała już parę miesięcy temu od Ludwika z wojska. Nie umiała nawet odczytać z pieczęci pocztowej w jakiej miejscowości służył jej miły, z trudem rozcyfrowała słowa skreślone czarnym atramentem przez samego żołnierza, czy też jego kolegę z kwatery. Bo też taki był zwyczaj w c.k. armii, że jak który pisać nie umiał albo nie za biegłym był w tej sztuce, to kolega lepiej wykształcony list za niego napisał. Do rodziny, krzesnych, czy do dziewczyny. Nie za darmo ma się rozumieć! Za papierosy, machorkę albo kufel piwa. A już najdrożej kosztowały te listy do dziewczyny, zwłaszcza rymowane! Treść miała być składna i miła, o miłości, uczuciu, tęsknocie… Jak który talent miał, nawet i obrazkiem przyozdobił, parę zakochanych w sercu z róż rysując, albo dwa gołąbki całujące się pod chmurką.
Były też i listy takie:
„Tę chusteczkę coś mi dała za onuckem, Herrgott, wziął,
Żebyś sobie, Herrgott, nie myślała, żem Cię może w sercu mioł!”
Ale Ludwik takich listów do Salusi nie pisywał, tylko pełne uczucia, ładnie rymowane. Co zaś najważniejsze, że w ostatnim liście donosił jako już jego służba się kończy w tym roku i na zimę wraca do Głogoczowa, a na Trzech Króli to… I tu Salce dech prawie zatrzymywało w piersiach. „Będę gospodynią!” – cieszyła się w myślach. Ale chcąc stać się gospodynią na mężowskiej gospodarce trzeba tam wyprawę wnieść… W sytuacji Salki okazywało się to nie takie łatwe. Była bowiem półsierotą, bez ojca. Mieszkały obie z matką, bo bracia się pożenili i poszli na swoje. Trzebaby nową pierzynę i poduchy, co by je do chałpy teściowej zanieść. Uradziły z matką, że pójdzie na targ do Skawiny i kupi siedem gąsiąt, bo na tyle miała naskładanych pieniędzy za jajka i masło.
– Siedem wystarczy, będzie z nich dość pierza na pierzynę i ze trzy poduszki. Więcej i tak nie uchowamy – stwierdziła matka.
Wzięła więc Salka koszyk wiklinowy i rankiem – świtkiem do Skawiny poszła. Targ był duży. Przyodziewy, buty, chusty, korale, statki domowe, ale ona nie patrzyła na to wszystko, tylko od razu poszła, gdzie handlowali drobiem. Zaraz z kraja trafiła na kobietę poczciwie wyglądającą, z pełnym koszem żółciutkich gąsiątek. Świergoliły wyciągając różowe dziubki i przechylając śmiesznie małe główki.
- Samaś przyszła, dziewczyno, po gąsięta? Kupuj, u mnie dobre i tanio – zachęcała kobieta.
Salka uważnie przyjrzała się pisklętom i szybko wybrała siedem, jej zdaniem najładniejszych i najdorodniejszych.
- Wyprawę se szykujesz?
Dziewczyna oblała się rumieńcem i skinęła głową.
- To weźże jeszcze ze trzy – na szczęście, taniej ci policzę, boś, widzę dobra dziewczyna.
Gospodyni włożyła trzy gąski do koszyka Salki.
Wiosna tego roku była wyjątkowo mokra. Lało i lało prawie każdego dnia z rana i z wieczora. Salka trzymała gąski najpierw w izbie, potem za koszykiem w sieni. Pilnowała przed wronami wynosząc na pole i żeby je czasem nie zlało. Chowały się dobrze i szybko rosły, ale też i jadły coraz więcej. W krótkim czasie co lepsza trawa została wyżęta, bo dla krowy i baranów też trzeba było nakosić. Trzeba by czym jeszcze gąsięta podkarmić, póki się nie da wygnać na pole. Wymyśliła więc Salka, nic matce nie mówiąc, że weźmie koszyk i z sierpem pójdzie nażąć młodego zboża i tym z kwaśnym mlekiem gąski podkarmi. Tylko, że nie na swoim żąć chciała… Jeszcze ciemno było i mgły od rzeki się ciągły, jak to w deszczowy czas, z kobiałą i sierpem nakryta workiem poszła w pole. Jak spłoszony zając przypadła w bruździe i szybko zaczęła żąć młode pędy sąsiadowego żyta. Miała już pół koszyka, gdy podniósłszy głowę zobaczyła na pobliskiej miedzy wysoką, szaro ubraną kobietę z kosą. Dziewczyna przycupnęła jeszcze bliżej ziemi. Zdało się jej bowiem, że to najbliższa sąsiadka. Kiedy tamta przeszła, Salka szybko docięła do pełna i wróciła do chałpy. Koszyk postawiła za szopą. Matka jeszcze spała, jak cicho wślizgnęła się do izby i jeszcze położyła pod pierzynę.
- Gdzieś była i po co?! – ostry głos matki zabrzmiał nad głową, a szarpnięcie za ramię ostatecznie wyrwało z błogiego snu. Salce serce załomotało. Matka już wie, bo sąsiadka widziała i opowiedziała! Dziewczyna zerwała się na równe nogi.
- Srokowa wam powiedziała?... – wykrztusiła – widziałam, że szła z kosą…
Matka zbladła. - Salka, co ty to godos ? Toć ona dziś nad ranem umarła! Jej synowo była tu prawie co.
E.D.