Utopiec ze Stawów

2014-01-02 16:03
3 minuty czytania

Kto dziś jest w stanie wskazać gdzie były owe stawy, od których cała dzielnica wzięła nazwę? A przecież nawet ukształtowanie terenu wskazuje, że właśnie tam mogły być stawy i to rozległe i głębokie. Ile ich było, zupełnie nie wiadomo. Ale czy ma to takie znaczenie? Dość, że zachowała się zupełnie prawie nie znana historia Utopca ze Stawów.

Utopiec to demon wodny zasiedlający otchłanie wód. Zwano go także topielcem, topikiem, diabłem wodnym. Skąd się brały takie istoty? Mówiono, że to dusze ludzi, którzy popełnili samobójstwo przez utopienie, dusze dzieci zmarłych bez chrztu, dusze ludzi przeklętych za życia przez matkę. Mogły szkodzić żywym wciągając ich w wodę, ciągając po bagnach, topiąc dobytek. Dość, że bano się ich. 1

Ale wracajmy na głogoczowskie Stawy. Było to bardzo dawno temu, bo jak wyżej powiedziano, na Stawach były jeszcze stawy. Stały też chałpy z rzadka rozłożone na co wyżej położonych miejscach. Otóż w jednej z tych chałp, w środku lata, przyszły szczęśliwie na świat bliźniaki. Pierworodne swojej matki. Ustawiono w izbie dwie kołyski. Słaba jeszcze matka patrzyła z dumą jak jej dzieci słodko śpią w białych powijakach. Co i rusz któraś z sąsiadek wpadała odwiedzić położnicę, wspomóc jakim darem, pracą w gospodarstwie albo i tym dobrym słowem. Tak się też starano, aby położnica nigdy nie zostawała sama. Aż do wywodu. Wywód był to kościelny obrzęd oczyszczenia kobiety po porodzie, jeśli urodziła żywe dziecko. W przekonaniu ludzi wywód oczyszczał z jakiejś zmazy powiązanej być może z kontaktami z zaświatami, gdzie powstało nowe życie, które człowiek przejmuje i zatrzymuje. Nieczysta kobieta wchodziła do kościoła przez zakrystię. Trzymając zapaloną świecę w ręce poddawała się skropieniu przez księdza święconą wodą. Potem całowała stułę, przechodziła do głównej nawy i przed ołtarzem wraz z kapłanem odmawiała oczyszczające modlitwy. Całowała krzyż i już sama obchodziła ołtarz w stronę przeciwną jak posuwają się wskazówki zegara. Do skarbonki składała ofiarę. Gdy wychodziła zza ołtarza była już zwykłą kobietą2. Z uwagi więc zapewne na owe powiązania jeszcze z zaświatami, należało strzec i matkę i dziecko – dziecko do czasu chrztu.

Środek lata to jednak był. Żniwa, czas najgorętszych robót. Każde ręce w polu potrzebne, że to i pogoda sprzyjała, a zbiory tego roku zapowiadały się udane i obfite. Młoda matka czuła się w miarę dobrze, dzieci były spokojne, chętnie chwytały pierś, a po jedzeniu spały. Więc te parę godzin… Dość, że rada w radę kumy i krewne zostawiły kobietę samą w chałpie z dziećmi i poszły w pole, pewne, że koło południa któraś wróci, aby podać matce dzieci do karmienia, a i samej strawy uważyć. Na razie i matka i dzieci zasnęli spokojnie w przedpołudniowej ciszy. Reszta mieszkańców dzielnicy ruszyła w pola, do żniw.

Jakież jednak było przerażenie kumy, kiedy przyszedłszy tuż przed południem do chałpy położnicy zastała ją śpiącą, a obie kołyski były puste! Z krzykiem wybiegła na podwórko zwołując ludzi. Zaraz też zbiegła się cała okolica i ruszyli na poszukiwania. Nikt jednak nie widział tu żadnego obcego, ani pieszego ani tym bardziej wozu konnego. Parobki ruszyli, dosiadając koni na oklep, drogami w każdą stronę. Przecież z dwojgiem dzieci na rękach nie mógł ujść daleko. Przeczesywano też obejścia, gdyby porywacz się gdzie zaszył. Nikogo jednak nie znaleziono, ani żadnego śladu. No może jeden… Kiedy kuma weszła do izby i zobaczyła puste kołyski to koło każdej z nich na klepisku była … kałuża wody! Dopiero potem, po jakimś czasie przypomniała sobie o tym. Młoda matka odchodziła od zmysłów. I ona sama też przypomniała sobie, że kiedy przebudziła się będąc sama z dziećmi to zdawało się jej, że nad kołyskami pochyla się postać w długim płaszczu szarym i ociekającym wodą… A przecież dzień był wyjątkowo słoneczny i upalny! Nie umiała jednak powiedzieć dlaczego nie ocknęła się całkiem i nie wołała pomocy. Myślała, że to sen… Dość, że z powrotem położyła głowę na poduszkę i zasnęła aż do przyjścia kumy…

Dzieci nigdy nie odnaleziono. Czasem tylko w słoneczne, letnie dni kiedy panowała południowa cisza stojąc nad największym ze stawów można było z jego toni usłyszeć płacz dziecka. Czasem też na kamieniu przy podejściu do brzegu stawu widywano suszące się białe płótna – pieluszki. Kiedy jednak kto próbował podejść bliżej, to nagle zawiewał wiatr i zwiewał płótno, wpadało do wody.

E.D.

 

1 L. Pełka – „Polska demonologia ludowa” – Iskry. Warszawa.1987

2 A. Zadrożyńska – „Świętowanie polskie” – Twój Styl Wydawnictwo Książkowe Warszawa 2002

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Głogoczów Edukacja i kultura Teksty Legendy
Ustawienia dostępności
Wysokość linii
Odległość między literami
Wyłącz animacje
Przewodnik czytania
Czytnik
Wyłącz obrazki
Skup się na zawartości
Większy kursor
Skróty klawiszowe