O sprytnym parobku i gospodarzu z Królikówki

2014-06-30 10:10
3 minuty czytania

Kto mieszka na Stadomiu albo Nad Kościołem, a i na Ląkawie albo Przymiarku, to nigdy nie zrozumie co to mieć daleko do kościoła … Teraz o wiele łatwiej, bo samochodów we wsi nie brakuje, a ze Szwabów, Krzyżowej czy Podlesia to i busem bez problemu dostać się można ale dawniej? 

Jak jechać furmanką czy bryczką to kto koni pod kościołem w czasie mszy popilnuje, a przecież też nie każdy konie posiadał. Jak zaś iść na nogach z najdalszych dzielnic Głogoczowa nawet dwie godziny zejdzie. Zimą drogi ze śniegu nie odmiecione. Też i nie takie śniegi bywały jak choćby tej zimy. Nie, nie! Zawalało całe opłotki, sady, pola i drogi, co najczęściej wąwozami się ciągnęły. Odwalić nie ma jak, a przejechać to konie nawet z saniami utoną. Nieraz jak przyszło dobrodzieja z ostatnimi sakramentami dowieźć do chorego, polami po oziminie się przebierali, bo droga zawiana. A latem, w spiekocie iść kilka kilometrów, wiosną i jesienią brnąć w błocie, przecież dróg kamienistych nie było. Jedynie utwardzony był gościniec – dziś „Zakopianką” zwany. Krótko mówiąc, z dalszych dzielnic mieli ludzie ciężko dotrzeć na czas i zawsze jak trzeba do swojego parafialnego kościoła. Najdalej zaś z głogoczowian to już mieli mieszkańcy Królikówki! A przecież i tam pobożni ludzie żyli, co chcieli sobie wieczne zbawienie wymodlić, albo i te zwykłe intencje przed ołtarz zanieść! Dowiedzieć się jakich świętych w danym tygodniu uszanować, żeby we właściwym momencie o pomoc odpowiedniego świętego poprosić. Kiedy pościć, a kiedy z racji święta, prac niekoniecznych unikać. Bo też i w dawniejszym czasie rytm życia wiele bardziej wyznaczany był dniami świętymi, pokutnymi, patronalnymi. Dobrze się trzeba było w tym rozeznawać! A kalendarz nie każdy miał. Toteż i z tego powodu trzeba było regularnie kościół parafialny nawiedzać, w nabożeństwie niedzielnym uczestniczyć i ogłoszeń uważnie wysłuchać i zapamiętać.
Według takiego też rytmu pór roku i świąt żył jeden zamożny gospodarz na Królikówce. Rzetelny był człowiek, pracowity i bardzo o gospodarstwo i inwentarz dbający. Wstawał na długo przed świtem, żeby koniom obroku do żłobów zasypać coby dobrze były nafutrowane zanim ruszą w pole. Potem zajmował się resztą obrządku. Wody nanosił ze studni, drzewa narąbał. Potem w dni powszednie w pole szedł pracując od świtu do zmierzchu jedynie na posiłki robotę przerywając. Święta jednak wielce szanował i nigdy żadnej pracy się nie imał, która nie byłaby konieczną z uwagi na żywy inwentarz, do wykonania. Zawsze też lepsze jedzenie było przygotowane na taki dzień, często z mięsem i kołacz albo inny placek gościł na stole. Postów przestrzegał także rzetelnie chleb tylko, a kwaśnicę jedząc trzy razy dziennie i to nie do syta!
Że gospodarstwo było duże, to przynajął parobka do pomocy, a to i dla dwóch roboty było dość. Nie raz dobrze po zmroku spać się kładli solidnie utrudzeni! Nie miał czasu parobek jak inni papierosa przy robocie zakurzyć albo do karczmy skoczyć! Albo z kolegami się spotkać i z dziewczynami na potańcówkę umówić. O nie! Zresztą, jak na wstępie powiedziano, z Królikówki wszędzie było daleko.
Daleko też i do kościoła. A nabożeństwa w tamtym czasie dłużej trwały niż dziś, bo i kazanie niektóre długie było, a jak z wystawieniem i litanią albo procesją to nawet ponad dwie godziny zeszło. Chcąc zatem na nabożeństwo w niedzielę się udać trzebaby gospodarkę na prawie pół dnia zostawić bez dozoru. A tu nieraz krowy się spuściły i w sąsiadową koniczynę poszły, a to świnie wywarły, ogródek warzywny spyskały, lis gęś porwał, a pies- przybłęda kurę zatłamsił. Nie mówiąc już, że raz o mało co, a chałpę by okradli! Wymyślił tedy gospodarz, że z parobkiem będą chodzili na zmianę. W jedną niedzielę gospodarz, w drugą parobek, a potem jeden drugiemu wszystko dokładnie opowie jak było w kościele i co ksiądz głosił.
Zadowolony z takiego rozwiązania wysłał gospodarz parobka w niedzielę do kościoła. Pół dnia go nie było. Wrócił wreszcie niemało utrudzony drogą. Do obiadu niedzielnego zasiadł. Pyta gospodarz co tam ksiądz w kościele głosił.
Opowiedział dokładnie parobek i na koniec mówi:
- No głosił ksiądz, że jutro święto, pojutrze święto i przez cały tydzień święto!
Poskrobał się po głowie gospodarz, że to czas letni, w polu roboty moc, no ale jak święto, to święto! Parobek zatarł ręce, organki, co sobie na kalwaryjskim odpuście kupił, wsunął do kieszeni i poszedł położyć się na derce pod stare lipy co za stodołą rosły. Jak święto to święto!
Minął tak słoneczny tydzień. W następną niedzielę poszedł do kościoła gospodarz. Pół dnia go nie było, że już parobek na drogę wyglądał nie mogąc doczekać się kiedy zasiądą do niedzielnego obiadu. Przyszedł wreszcie gospodarz. Pot z czoła otarł, sukmanę zdjął. Usiedli za stołem do rosołu świątecznego. Pomału opowiedział parobkowi co w kościele słyszał, kogo ważnego ze wsi widział. Wreszcie parobek pyta co ksiądz głosił. Gospodarz pokręcił poważnie głową, czoło zmarszczył.
- No głosił ksiądz, że jutro post, pojutrze post i przez cały tydzień post…


E.D.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Głogoczów Edukacja i kultura Teksty Legendy
Ustawienia dostępności
Wysokość linii
Odległość między literami
Wyłącz animacje
Przewodnik czytania
Czytnik
Wyłącz obrazki
Skup się na zawartości
Większy kursor
Skróty klawiszowe