Nie ma już młyna na Piesakach.
Niedługo pewnie będzie zapomniane gdzie w ogóle był i co się z nim stało. Ostatni stał nad Głogoczówką, po prawej stronie, jak iść w kierunku Krzyszkowic. Opuszczony był i pusty, chylący się ciemny budynek z oczodołami okien, że wieczorem pewnie niejednego strach przeleciał jak przyszło koło niego przechodzić. Podobno od pioruna spłonął. Ale jaka była przyczyna, to kto tam wie. Stały przy nim wierzby, a wiatr w szuwarach nadrzecznych szumiał, woda bulgotała w wypłukanych wykrotach...
Młyn. To nie tylko budynek widoczny z zewnątrz, ale całe jego wyposażenie. Szereg urządzeń, które wprawione w ruch przez koła młyńskie służyły obróbce zboża. Potężny i zdawałoby się skomplikowany mechanizm hurkocze, powodując drgania budynku i strach niewtajemniczonego. Wszystko do siebie pasuje, jedno od drugiego bierze siłę, jedno na drugim polega. A nad wszystkim czuwa młynarz. Młynarze stanowili na wsi ciekawą grupę społeczną. Cieszyli się w środowisku szacunkiem, ale też uważano ich za ludzi skąpych, nieuczciwych, zazdroszczono im bogactwa i bano się ich posądzając o kontakty z siłami nieczystymi. Młynarz prowadząc młyn musiał umieć wykonywać różne zawody. Był po trosze kupcem, buchalterem, cieślą, stolarzem, bednarzem, a jak potrzeba było to i konstruktorem. Wiele maszyn do mielenia wykonywał sam, przerabiał i przysposabiał stare¹. Taka nieustanna troska o młyn była czymś oczywistym i koniecznym, bo jak mówi stare przysłowie: młynarzowi przerwie się spanie jak mu młyn stanie!
Takie też przeróżne umiejętności miał i pewien młynarz z Piesaków. Szczególnie to było ważnym, bo młyn był stary, a na nowe sprzęty młynarz pieniędzy nie miał dość albo też ich wydawać nie chciał. Sam tedy reperował jak się dało i braki różne czym się dało uzupełniał. Ruszał młyn z hurkotem i jakoś parę dni czy tygodni przeszło i zboże się mełło. To znowu młyn stawał, a młynarz, czym ta miał i jak ta umiał, to naprawiał. Niejeden, co do młyna przyjeżdżał, z dobrego serca radził młynarzowi, żeby przecie co z inwentarza sprzedał albo i gdzie grosz pożyczył, a sprzęt młynarski wreszcie porządnie ponaprawiał i fachowców do tego zawołał. Sama młynarzowa też nie raz mówiła, że do rodziny pojedzie i o jaki grosz poprosi, bo to przecie nie wstyd. A jak się więcej zboża zmiele albo kaszy, to raz dwa i na oddanie będzie. Ale ten tylko ręką machał i dalej sam brał się za reperacje. Szło tak i szło, aż któregoś dnia całkiem już jakby nic się zrobić nie dało. Młyn stanął i szlus!
Cisnął młynarz młotkiem o ziemię.
- A niech to wszyscy diabli wezmą! Niech ten młyn piekło pochłonie!
I co się dzieje! Oto młynarz, młynarzowa i dzieci na łące nad rzeką stoją, a po młynie ani śladu. Jakby go tu nigdy nie było… Zapomniał młynarz, że nigdy i pod żadnym pozorem we młynie kląć nie wolno, bo w szuwarach nad rzeką czy młynówką przyczajony, albo i w starej wierzbie, diabeł siedzi i ino na jakie potknięcie człowiecze czeka! A skory coby swoją zdobycz zaraz zabrać na nic się nie oglądając.
Płynie Głogoczówka, jak przed wiekami, szumią nad nią wierzby i szuwary. A młyna na Piesakach już nie ma…
E.D.
¹Z.A. Skuza – Ginące zawody w Polsce. Ocalić od zapomnienia. Sport i Turystyka – MUZA SA, Warszawa 2008