„Dziecko było już na świecie. Dla matki następował teraz czas zwany połogiem, w którym po przebytym porodzie, stopniowo przychodziła do zdrowia. (…) Okres ów obwarowany był całym systemem różnych zwyczajów, obrzędów, przepisów izolacyjnych, których należało ściśle przestrzegać, aż do oczyszczającego kobietę kościelnego wywodu. (…) W tych właśnie dniach położnicę i noworodka zwyczajowo odwiedzały kobiety, i tylko kobiety, głównie mężatki, krewne oraz bliższe i dalsze zaprzyjaźnione sąsiadki. Były to tzw. nawiedziny. Wszystkie odwiedzające winszowały młodej matce potomka, nie szczędziły jej rad i wskazówek i zawsze przynosiły ze sobą lepsze, pożywne jadło. ( …) Te wyłącznie żeńskie wizyty były jedynym usankcjonowanym odstępstwem od powszechnie respektowanej izolacji obrzędowej położnicy, obowiązującej ją aż do wywodu. Powszechne niegdyś nawiedziny, znak solidarności, życzliwości i pomocy, można również uznać za kolejny obrzęd recepcyjny, jako powitanie i przyjęcie dziecka i matki do wiejskiej, kobiecej wspólnoty rodzinno – sąsiedzkiej.”
Tak o obyczajach związanych z odwiedzinami matki i nowonarodzonego dziecka pisze Barbara Ogrodowska w bardzo ciekawej książce z serii Ocalić od zapomnienia. Polskie tradycje i obyczaje rodzinne.
Opis ten wcale nie traktuje o czymś nieznanym czy obcym, jeżeli chodzi o tradycje Głogoczowa. I tu powszechnym było nawiedzanie sąsiadki lub krewnej, która akurat urodziła dziecko. Sąsiadki przynosiły położnicy podarunki, udzielały rad i wskazówek, deklarowały pomoc i faktycznie starały się, w miarę swych możliwości i potrzeb szczęśliwej rodziny noworodka, pomóc i ulżyć w tym, bądź co bądź, trudnym i wymagającym czasie. Bardzo ważne było zaś przede wszystkim okazanie życzliwości i szczerej radości, że oto przybył nowy członek do wiejskiej społeczności za sprawą swych rodziców, bo i o ojcu nie zapominano…
Było to jakoś pod wiosnę, ale jeszcze dzień był krótki i zmierzch wcześnie zapadał. Naftowe lampy mało dawały światła i wieś szybko pogrążała się w ciemnościach, kiedy tylko zachodziło słońce. A już szczególnie, kiedy siąpił przedwiosenny deszcz lub prószył ostatni śnieg. Jakoś tak się złożyło, że o takim to czasie w jednej z chałp na Szwabach przyszło na świat dzieciątko. Położono je w rzeźbionej kołysce, którą ojciec przyniósł z komory, obok łóżka młodej matki, aby gdy tylko zakwili, mogła ona już bez pomocy innych zabrać je do siebie i nakarmić albo utulić.
Jak to czasem bywa: jak się darzy to się darzy! Tej samej nocy w chlewie oprosiła się maciora!
- Wies Jagnieska, a to momy jedynoście prosiątek! – wołał radośnie do odpoczywającej po porodzie żony młody ojciec i gospodarz w jednej osobie. Kobieta pokiwała głową z akceptacją poruszając kołyską, gdzie słodko spało niemowlę.
- A nie zimno im ta będzie ?... – zapytała, martwiąc się po gospodarsku, że to jeszcze noce były chłodne.
- No jakosik tulą się do maciory. Jedno coś odstaje, kwicy na boku, nie umi się w słome zagrzebać. Pojeś to pojadło, bom widzioł, ino cy mu nie zimno, to nie wiem – z troską w głosie komunikował gospodarz. Młoda gospodyni zamyśliła się na chwilę.
- To wejze kobiołe, owiń prosiocka w prześcieradło i przyniyś haw do izby. Przez noc się ogrzeje, to rano będzie raźne - znalazła zaraz radę.
Gospodarz zrobił jak powiedziała żona i mały, różowy prosiaczek zasnął sobie, owinięty troskliwie w ogromnej kobiale postawionej przy drzwiach izby.
Tego samego wieczoru życzliwe sąsiadki zebrały się, aby odwiedzić położnicę. Co która miała, to ze szczerego serca przygotowała w podarunku, a przede wszystkim szły z tym dobrym słowem, błogosławieństwem.
- Niek będzie pokfolony Jezus Chrystus! – otrzepując buty weszły do izby. Mdłe światło lampy stojącej na piecu słabo rozświetlało dość duże pomieszczenie … Pierwsza kuma od razu zatrzymała się przy kobiale biorąc na ręce białe zawiniątko i podnosząc je do góry.
- Jakie piykne! Podobne do taty! – zawołała z zachwytem.
Przestraszony nagle prosiaczek zakwiczał donośnie, a z kołyski rozległo się kwilenie obudzonego niemowlęcia! …
P.S. Doceńmy sobie zatem prąd elektryczny założony w Głogoczowie w 1967 r., żarówki i lampy i jasność w naszych izbach! Ale doceńmy też takt i delikatność kumoszki ze Szwabów, która ani jednym gestem czy słowem nie dała poznać, że widzi ewentualną biedę sąsiadów, którzy przecież rzeczywiście mogli nie mieć kołyski dla swego dziecka i położyć je po prostu w koszyku.
E.D.