Cieśla ze Stradomia

2017-12-10 06:43
3 minuty czytania

Któż nie zna historii cieśli ze Stradomia, którą w różnych wersjach opowiadano tak w Głogoczowie, jak i w Bęczarce czy Rudniku!

Otóż było to chyba jeszcze w zaprzeszłym stuleciu, kiedy na tym terenie dominowały domy drewniane, a tak zwaną kamienicę to miał tylko co bogatszy. Wynikało to zresztą nie tyle nawet z biedy, ile z dostępności budulca. Lasów bowiem jeszcze było dużo, gdzie dorodne sosny i jodły mogły posłużyć za solidny budulec. W końcu i dwory pańskie budowane były z drzewa. Może większe i zasobniejsze, ale jednak drewniane. Toteż i majstrowie – cieśle i stolarze cieszyli się dużym szacunkiem i uważaniem jako ci, których staraniem dom nowy powstawał i służył rodzinie. Ludzie to byli w świecie obyci i o doświadczeniu zarówno w pracy, jak i odnoszeniu się do innych, że to okolicę bliższą i dalszą za robotą przemierzali. Nie mogło takiemu majstrowi zbywać na rzetelności i sumienności, boby nigdy domu nie postawił budulec jedynie marnując, który to drogim był i niemałym nieraz wysiłkiem zgromadzony.

Takim też znanym i szanowanym majstrem był jeden cieśla na Stardomiu mieszkający. Roboty mu nie brakowało także po innych wsiach, bo ze swej pracowitości i fachowości był znany, życzliwości do ludzi, a i za robotę nie liczył sobie nadmiernie. Co też gospodyni przygotowała, to bez grymasów zjadł, wiedząc, że czasem w chałpie może się nie przelewać. Nikt też jego bogobojności nie zaprzeczył, w niej postawę człowieka tego upatrując.

Pewnej wiosny namówili go do budowy chałpy w Rudniku. Trochę daleko mu się widziało chodzić, ale jakoś go przekonali. Konie nawet po niego posyłać chcieli albo nocleg ofiarowali, jakby na noc zgodził się zostać, ale on w końcu uznał, że przecie jak na skróty przez Bęczarkę pójdzie, to i niewiele ponad godzinę mu zejdzie, a może i rzeczywiście jak robota się przewlecze, to na noc zostanie. Zapakował więc do solidnej torby narzędzia swoje stolarskie: świdry, pion i poziomicę, piłę pod pachę, a cieślicę do ręki wziął i jeszcze na długo przed świtem ruszył w drogę do Rudnika. Ciemno było gdy mijał w Bęczarce krzyż przy drodze na Krzywaczkę. Kiedy zbliżał się do niego, zauważył, że pod krzyżem klęczy człowiek i się modli. Zdziwiło to nieco cieślę, że to pora była wczesna, ale pomyślał – może jaki pielgrzym albo dziad na Kalwarię idzie i tak po drodze się modli. Przechodząc obok, jak obyczaj nakazywał, Pana Boga pochwalił, ale tamten głęboko w modlitwie pogrążony, czy też może i śpiący… nic nie odpowiedział. Przeszedł więc cieśla obok i w swoją drogę idzie. Niewiele uszło, a tu za nim tupot nóg się rozległ. Cieśla był nie ułomek, z kroków słychać było, że to jeden człowiek go goni, toteż tylko mocniej siekierę ścisnął w ręce i szedł dalej.
- Na wieki wieków – rozległ się za nim męski głos - Stańcie człowieku na chwilę.

Cieśla zatrzymał się i poznał, że to ten sam, który pod krzyżem się modlił.

- Nie odpowiedziałem wam na pozdrowienie, bom się modlił. Wiem, że do Rudnika idziecie na budowę. Prośbę do was mam serdeczną. Zaraz po sąsiedzku od waszych gospodarzy mieszkają – i tu obcy podał nazwisko. – Idźcie tam, a mój dług oddajcie!

Nieznajomy wręczył zaskoczonemu cieśli spory mieszek monet.

- Wiem, żeście człowiek uczciwy i prawy i prośbie mojej nie odmówicie. Mnie w dalszą drogę czas. Zostańcie z Bogiem!
Rozpłynął się we mgle świtu zostawiając majstra na drodze z mieszkiem monet. Po dojściu na miejsce, zapytał gospodynię o jej sąsiadów. Ta bez namysłu wskazała mu chałpę, więc od razu się tam udał, że już dzień wstał i z komina się kurzyło, a też dziwną misję chciał mieć za sobą.
W skromnej izbie gospodyni narządzała śniadanie. Krótko opowiedział jej historię porannego, dziwnego spotkania i wręczył mieszek z zawartością. Zdziwiona, aż szeroko otwarła oczy.

- To mówicie, żeście te pieniądze od człowieka spod krzyża dostali?... Że mówił, co dług chce zwrócić. No tak to i było… Ociec na budowę mieli, ale jeszcze nie wszystko, a dawny przyjaciel te pieniądze od niego pożyczył, mówiąc, że na chwilę ino, że zaraz odda. A potem we świecie przepadł i nic nie zwrócił. Potem przyszła wiadomość, że kesik na Orawie pomarł. Tatuś w takiej biedzie żyli! - rozżaliła się fartuchem oczy ocierając.

- Tamten pomarł?!

Gospodyni się zastanowiła.

- No tak mówili, a przecie musiał pomrzeć, bo wiela był od ojca starszy. To kogoście wy spotkali? Chyba ducha?!…
Cieśla stał jak wryty.

- Tom, ani chybi, ducha spotkał.

E.D.

Z.A. Skuza - Ocalić od zapomnienia. Ginące zawody w Polsce. Sport i Turystyka MUZA SA Warszawa 2008.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Głogoczów Edukacja i kultura Teksty Legendy
Ustawienia dostępności
Wysokość linii
Odległość między literami
Wyłącz animacje
Przewodnik czytania
Czytnik
Wyłącz obrazki
Skup się na zawartości
Większy kursor
Skróty klawiszowe