Wędrowiec na Krzyżowej

2019-02-10 16:39
3 minuty czytania

Karczma kojarzy się najczęściej z wyszynkiem alkoholu i burdami urządzanymi przez pijaków. W rzeczywistości była miejscem, w którym koncentrowało się życie całej społeczności wiejskiej i małomiasteczkowej, i zaczynała tętnić życiem w niedzielę po sumie. W potańcówkach organizowanych przez młodzież mogli uczestniczyć wszyscy mieszkańcy. W karczmie odbywały się niektóre uroczystości rodzinne, jak wesela i stypy, zwykle wówczas, kiedy izba chłopska nie była w stanie pomieścić większej liczby gości lub tak nakazywał obyczaj. W karczmie można było kupić trunki na wynos i niektóre niezbędne produkty spożywcze i przemysłowe, bez konieczności wyjazdu do miasta. Tu także obradował samorząd wiejski i odprawiano sądy. Karczmarze trudnili się często skupem płodów rolnych.

Karczma służyła także gościom podróżnym. Funkcje domów zajezdnych pełniły jednak tylko niektóre karczmy, dysponujące, według dzisiejszej nomenklatury, odpowiednią bazą noclegową i zapleczem gastronomicznym. Budowane były w sąsiedztwie uczęszczanych szlaków komunikacyjnych, w miastach i miasteczkach licznie odwiedzanych lub z racji odbywających się w nich targów, jarmarków, odpustów i innych okoliczności powodujących regularnie znaczny przypływ gości. Karczmy nazywano także austeriami, osteriami, zajazdami, szynkami, niekiedy oberżami i gościńcami. Duże karczmy przyjmujące gości na nocleg, oprócz ogólnie dostępnych izb szynkowych, alkierzy i komór do spania, posiadały także stan, czyli wozownię, do której wprowadzano na noc pojazdy i zaprzęgi podróżnych.

Taka też osteria znajdowała się na Krzyżowej przy zbiegu szlaku cesarskiego i drogi w kierunku centrum wsi i Myślenic. Do dziś funkcjonuje owa nazwa lokalna – Osteria i chyba każdy mieszkaniec Głogoczowa jest w stanie dokładnie wskazać to miejsce. Na początku XX wieku karczma ta pełniła swoją rolę przyjmując zarówno podróżnych jak i miejscowych. Odległość od Krakowa wskazywała, że właśnie w tym miejscu należało się zatrzymać na pierwszy postój, czy to jadąc końmi, czy też przemierzając drogę pieszo.

Zdarzyło się któregoś wieczora, że wyjątkowo licznie napłynęli zarówno podróżni – wędrowcy, jak i miejscowi. Karczmarz uwijał się za szynkwasem, a służba migiem podawała piwo, gorzałkę, a przede wszystkim jedzenie podróżnym. Zapach jajecznicy na boczku roznosił się po izbie gościnnej. Gwary i gadki wypełniały całe pomieszczenie jednolitym szumem. Czasem tylko jakieś głośniejsze słowo wybiło się ponad ogólny rejwach. Miejsca było już mało, stoły, ławy i ławki obsiadnięte właściwie w całości. Nikt na nikogo już nie zwracał uwagi, zajmując się swoim napitkiem i jedzeniem, które mu podano, gwarząc ze znajomkami lub współtowarzyszami podróży.

W pewnym momencie, przez nikogo niezauważony, wszedł do izby wędrowiec, skromnie ubrany w szarą kurtę, z przewieszoną dużą torbą na ramieniu. Usiadł na wolnym miejscu w kącie i kiedy, po długiej chwili, podeszła do niego dziewka służąca, zamówił jajecznicę na boczku z chlebem i kufel piwa. W mig się uwinęła i dymiąca misa z pajdą głogoczowskiego chleba wnet stanęła przed podróżnym. Ten, widać głodny, zaraz zabrał się za wieczerzę.

Na izbie zaś czyniło się jeszcze gwarniej, bo widać gorzałka, którą miejscowi w tym dniu dość rzetelnie się raczyli, zaczynała powoli uderzać do głów. Niektórzy podróżni podnosili się udając się na spoczynek, bo rano czekała ich dalsza droga, miejscowi zaś także rozglądali się za kapeluszami, że to nazajutrz trzeba wstać do gospodarstwa. Ruch się tedy zrobił i zamieszanie.
W pewnym momencie jeden z gospodarzy dostrzegł wędrowca w milczeniu spożywającego swoją wieczerzę. Zbliżył się do niego i przyjrzawszy mu się uważnie, bezceremonialnie zapytał głośno:

- Skądżeście jesteście wy dziadzie?!

Zdziwiony podróżny najpierw nie wiedział jak zareagować na zaczepkę podpitego chłopa, jednak zaraz podniósł się i popatrzywszy po obecnych, licznych jeszcze w izbie, odezwał się:

- A jakimże ja dla ciebie dziadem jestem?

Wszak takie słowa obrazą były i to publiczną, bo w karczmie przy ludziach.

Nie był ci to żaden dziad, spośród tych, którzy licznie na Kalwarię pielgrzymowali, ani zwykły żebrak ale sam pan Zaruski – odkrywca Tatr i Podhala, który szedł pieszo z Krakowa do Zakopanego.

Obraza uczyniona była publicznie. Gospodarz przeprosić nie chciał i sprawa trafiła do sądu. Rekompensata dla pokrzywdzonego, koszty procesu i adwokata mocno nadwyrężyły stan finansowy chłopa, do tego stopnia, że zbiedniał i rzeczywiście sam „zszedł na dziady”.

E.D.

 
P.S. A może by tak głogoczowskie, oryginalne „witacze”? Przy wjeździe do wsi - „Skądżeście jesteście wy Dziadzie?”, a przy wyjeździe – „A idźcież Dziadu, skądżeście przyśli!” (opowiadanie o budowie kościoła). Takich nie miałaby żadna miejscowość, a są uzasadnione przekazami!

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Głogoczów Edukacja i kultura Teksty Legendy
Ustawienia dostępności
Wysokość linii
Odległość między literami
Wyłącz animacje
Przewodnik czytania
Czytnik
Wyłącz obrazki
Skup się na zawartości
Większy kursor
Skróty klawiszowe